sobota, 30 marca 2013

Dwa cienie z Inglota kupione w Outlecie: 402 i 344. Swatche.

Niedawno wybrałam się do Fashion House Outlet Centre w Piasecznie pod Warszawą. Mieszkańcy stolicy i okolic pewnie bardzo dobrze znają to centrum outletowe. Można tam dostać wiele marek w bardzo atrakcyjnych cenach. Odzież, buty, rzeczy do domu, biżuterie, dodatki itp.
Swoje stoisko ma tam także Inglot. Skromne ale jakieś jednak jest. W zależności jak trafimy, czasem wybór kosmetyków jest duży, czasem dość ubogi. Zawsze to loteria. Ceny są bardzo dobre, gdyż np. za cienie płacimy połowę tego co w innych salonach Inglot. Wybór jednak w outlecie okrojony.

Ja podczas ostatniej wizyty wybrałam sobie dwa:
- 344 Matte
- 402 Pearl

Cena to 5 PLN/szt.


Kasetkę już miałam wcześniej. Zamieszkały aktualnie obok wosku do brwi (574 - najjaśniejszy z dostępnych), jaki mam już kilka tyg.


Dawno nie kupowałam cieni z Inglota. Te bardzo mi się spodobały. Lubię takie kolory ziemi i czuje się w nich bezpiecznie:)

     

Dobre do makijażu dziennego jak i wieczorowego. Super się rozcierają i kolor można intensyfikować. Cieszę się, że dorwałam je za pół ceny!


To wasze tony czy zupełnie nie? Może któryś z kolorów czy oba również Wy posiadacie?
Piszcie czy macie ochotę poznać wszystkie cienie Inglota jakie mam w swoich "zbiorach"?

Buziaki!
Magda

czwartek, 28 marca 2013

"Na czerwono" na "Uroczystość".

Wczoraj był Międzynarodowy Dzień Teatru. Jako fanka tej formy sztuki oczywiście spędziłam wieczór nie gdzie indziej jak właśnie na widowni teatru. Spektakle zawsze przenoszą mnie w zupełnie inny wymiar. Kiedy gasną światła, sala milknie, a na scenę wychodzi pierwszy aktor, zawsze wtedy czuje dziwne podniecenie i mrowienie w brzuchu:) Chodzę do teatru od dziecka i do tej pory to doznanie nie mija. Kiedyś opowiem Wam więcej o tej mojej pasji...

We wtorek było cudne słońce. Dziś zresztą też. Z tej okazji oraz z racji wypadu do świątyni sztuki, zafundowałam sobie na paznokcie czerwień hybrydową. 


Znacząco też skróciłam moją płytkę. Tak dla jej zdrowia.



Moje paznokcie rosną w szalonym tempie. Wiem, że masa kobiet robi wszystko by rosły szybciej, a ja bym bardzo chciała by moje pazurki rosły o wiele wolniej.

 

Do paznokci dobrałam kupiony całkiem niedawno naszyjnik z elementami czerwieni, czerni i złota. Ale jego pokażę w pełnej okazałości w kolejnym poście.

    

Powiem szczerze, że z czerwienią na paznokciach zawsze czuje się mega kobieco. Też tak macie? Za to nie przepadam za tym kolorem u siebie w ubraniach. Chyba nic w szafie nie mam czerwonego. Umiarkowanie w dodatkach natomiast jest ok:) Szczególnie do czerni.

Może jesteście ciekawi na jakiej sztuce byłam? Wspominałam już o tym na Facebooku wczoraj. "Uroczystość" z Magdaleną Cielecką i Andrzejem Chyrą. Uwielbiam ich! Mają w sobie coś wyjątkowego. Na scenie tworzą niesamowity duet. Świetne aktorstwo, duży profesjonalizm jak zawsze w ich wykonaniu.


Cielecka jest dla mnie przepięknie naturalną kobietą. Miałam okazję widzieć ją wiele razy bez makijażu na żywo i pozostaje tylko pozazdrościć...Ale to nie sama uroda. Bije od niej inteligencja i wewnętrzny spokój.


A Chyra? Jak Pan Andrzej zaprosiłby mnie na kawę, to...To bym poszła od razu:):) Mam takie przekonanie, że mielibyśmy o czym rozmawiać i to nawet przez długie godziny...


 "Uroczystość" bardzo polecam. Zapada w pamięć. Poruszająca sztuka. Cały czas o niej myślę. Chętnie za jakiś czas bym ponownie się na nią wybrała. Znakomicie zrobiona. Ma się poczucie udziału w czymś wyjątkowym, prawdziwie innym niż otaczająca nas szara zwyczajność. Idźcie koniecznie!:)

Lubicie teatr? Jeśli możecie polecić jakieś sztuki grane w Warszawie, chętnie poznam Wasze preferencje.

Cudnego dnia!!!
Magda

wtorek, 26 marca 2013

Prawdziwy brudny róż typu nude. L'Oreal Blush True Match Rose Nude/Nude Pink nr 125. Recenzja.

Ten róż zainteresował mnie po obejrzeniu jakiś czas temu filmiku z kanału na YT MakijazeKasiD. Kasia zamieściła go w ulubieńcach grudnia 2012. Obje mamy cerę mocno naczynkową, dlatego często rekomendacja Katarzyny odnośnie doboru odpowiedniego różu do policzków, jest dla mnie strzałem w 10! Tu także tak było. Pewnie sama bym tego kosmetyku nie odkryła. Przyznam, że jakoś nie specjalnie interesowały mnie do tej pory róże z L'Oreal. Zupełnie niesłusznie. 

Mowa dokładnie o L'Oreal Blush True Match w odcieniu Rose Nude/Nude Pink nr 125.


Kolor jest dokładnie taki jakiego od dawna szukałam. Prawdziwy brudny róż, idealny do makijaży nude i jasnej karnacji. Wyborny jeśli macie problemy z rumieniem czy naczynkami na policzkach. Nie podbija czerwoności na twarzy.
W przypadku ciemnych karnacji może być zupełnie niewidoczny. Ale przy jasnej subtelny kolor jaki daje jest piękny i elegancki.


Przyglądałam się mu kilka razy w drogeriach, ale przyznam, że skąpiłam by wydać na niego ok. 50 PLN (tyle mniej więcej kosztuje bez rabatów). Kusiła mnie też promocja w Hebe 40% taniej na kolorówkę, ale jednak w najlepszej cenie dorwałam go na Allegro. Kosztował wraz z przesyłką 21-22 PLN. Był oczywiście nowy i zafoliowany.

Ostatnio bardzo gustuje w takich odcieniach na twarzy i stonowanych kolorach. Szaleje także na punkcie szminek i błyszczyków o takiej tonacji.


Ma bardzo zgrabne małe, lekkie opakowanie. Idealne w podroż czy do torebki. Posiada lusterko i pędzelek. Tego drugiego jednak zupełnie nie używam, jak dla mnie za twardy i słaby. W sytuacjach awaryjnych natomiast może okazać się przydatny.

 

To połączenie brudnego różu, lekkiej poświaty brązu i odrobiny fioletu. Przynajmniej ja to tak widzę:)


Rozprowadza się miękko, bardzo łatwo. Nie sposób zrobić sobie nim krzywdy. Nie tworzy plam i idealnie rozciera. Możecie stopniować bez trudu jego intensywność. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z różem to polecam. Oczywiście dla doświadczonych dziewczyn w makijażu również to będzie dobry wybór.

Trzyma się bez zarzutu cały dzień. Nie miałam jednak jeszcze okazji testować go w wysokich temperaturach.
Nie zawiera brokatu czy drobinek. Nie jest też czysto matowy. Na skórze tworzy satynowy efekt z lekką poświatą odbijającą światło. Dla mnie super! Naturalny, bardzo dziewczęcy i promienny. Cała twarz od razu zyskuje świeżość i takie naturalne obudzenie. Przy tym nie jest tak, że policzki są mocno zaznaczone czy ostro podkreślone kolorem. Do makijaży dziennych, nude, make up no make up - znakomity!

Moim zdaniem można nim także spokojnie lekko wykonturować twarz, bez używania już bronzera. Szczególnie jeśli zależy nam w danym dniu na lekkim, subtelnym i prawie niewidocznym makijażu.


Podoba mi się wytłoczony kształt puzzla w kosmetyku. Oczywiście w miarę używania po czasie zniknie, ale aktualnie nadal trwa:) Sam róż jest jak do tej pory wydajny. Starczy mi pewnie na lata.

Nie wiem jak z jakością innych kolorów z tej serii, ale ten nr 125 polecam bardzo. Rzadko spotyka się taki kolor, a długo go szukałam. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie jest on dla każdego. W opakowaniu może nie wydawać się za ciekawy, ale na policzkach naprawdę zyskuje.

Ktoś z was może posiada ten kolor? A może macie inne odcienie? Lubicie je czy średnio?

Magda

poniedziałek, 25 marca 2013

Oeparol Stimulance Rozświetlające Serum Przeciwzmarszczkowe z pro-retinolem 40+. Recenzja mojej mamy.

 

 Serum Rozświetlające Oeparol Stimulance otrzymałam od marki do testów około 2 m-ce temu. Jest przeznaczone dla kobiet po 40 roku życia. Sama nie mam tylu lat, ale postanowiłam przekazać kosmetyk mamie by ona go zrecenzowała. 
Moja mama ma ponad 60 lat. Skórę mocno suchą, naczynkową, ze skłonnością do rumienia. Podarowałam jej serum, zaznaczyłam by regularnie używała każdego dnia, ale nie zdradziłam, że po pewnym czasie przeprowadzę z nią dokładny wywiad na jego temat:) Mama zatem nie wiedziała w jakim "eksperymencie" bierze udział. To tak żeby się niczym nie sugerowała. Nie znała także ceny produktu. Żadnego kosmetyku Oeparol nie miała wcześniej.

Po 2 m-cach uświadomiłam mamę, że zamieszczę na blogu jej opinię na temat tego serum. Dziś nadszedł na to czas.

Na początek przedstawię informacje z etykiety, obietnice producenta oraz skład.


Dostępność i cena
Kosmetyk kupicie tylko w aptekach. Cena około 17-19 PLN/30 ml.

Opakowanie
Zgrabna tubka o pojemności 30 ml. Dodatkowo zapakowana w kartonik. "Dziubek" pozwala na łatwe dozowanie kosmetyku. Nie wylewa się niczego za dużo. Jest precyzyjny. Mama bardzo doceniła taką aplikację.



Konsystencja, wchłanianie, zapach, wydajność
Serum ma postać dość rzadką. Jest ltransparentne z lekką poświatą różowej perły. 
Wchłania się błyskawicznie, gdyż jest niezwykle lekkie. Nie zostawia lepkiej warstwy. Nie roluje się, nie tłuści nieprzyjemnie skóry. Nie potrzeba go dużo, by pokryć całą twarz. Mama stosowała go także na szyję i dekolt. Minimalna kropka w zasadzie wystarczy. Kosmetyk jest wydajny. Po 2 m-cach zostało go jeszcze mniej więcej 1/3 tubki, przy stosowaniu raz na dzień.
Zapach? Zupełnie neutralny. Na początku stosowania lekko wyczuwalny, typowy kosmetyczny. Po jakimś czasie mama mówiła, że zupełnie go już nie czuje.


Sposób stosowania przez moją mamę
Raz dziennie rano. Czasem nie kładła na niego nic. Od czasu do czasu dodatkowy krem nawilżający.
Była bardzo zadowolona, że tak świetnie się wchłania i od razu można na niego kłaść inny krem lub bezpośrednio podkład. Wg oceny mamy fluid wygląda na serum znakomicie. Dobrze się rozprowadza (moja mam zawsze podkłady nakłada tylko palcami), bardziej równomiernie i dłużej trzyma. Zatem to świetna baza pod makijaż.


Czy rzeczywiście działa i spełnia obietnice?
1. Mama już po około 2 tyg. powiedziała mi: "To serum co dostałam od Ciebie, jest naprawdę fajne. Widzisz jaką mam jaśniejszą buzię po nim i bardziej jędrną?". Szczerze? Jędrności nie widziałam:) Ale rozjaśnienie tak i taką większą promienność. Choć wtedy jeszcze nie do końca ufałam, że to działanie tego produktu.
Po 2 m-cach mama zdecydowanie odczuwa i widzi:
- większe rozjaśnienie skóry i rozświetlenie jej
- zaraz po nałożeniu skóra jest promienna i zyskuje blask, a efekt utrzymuje się cały dzień, serum jakby odbijało światło przez swój koloryt, przez co także zmarszczki są mniej widoczne
- koloryt skóry bardziej jednolity, ładniejszy, wyrównany
- skóra jest ukojona, mniej skłonna do zaczerwienień
- rumień, naczynka mniej widoczne, skóra kompletnie nie płonie czerwonością, a w mrozy u mojej mamy to norma; co dziwne kosmetyk wcale nie obiecuje walki z takim problemem, a tu naprawdę jest to dostrzegalne
- poprawa elastyczności i jędrności skóry; mama określiła to "jakbym miała gęstszą skórę:)"
2. Serum nie uczuliło, nie podrażniło, nie zapchało.
3. Na początku mama wspomina, że nie mogła za bardzo przyzwyczaić się do uczucia napięcia skóry zaraz po nałożeniu. Nie jest to suchość, ale właśnie działanie liftingujące. Po czasie w ogóle już na to nie zwracała uwagi, dostrzegła bowiem tego duże pozytywy.
4. Co do likwidacji zmarszczek...Moja mama jako kobieta po 60-tce nie zauważyła ich spłycenia czy zniknięcia. Serum przeznaczone jest dla osób 40+ i z pewnością w tym wieku skóra jest jednak zupełnie inna, bardziej jędrna i zmarszczki mniejsze. Choć to w sumie zależy od genów, trybu życia i innych czynników, nie koniecznie od peselu:) Być może u młodszych kobiet działanie antyoksydacyjne tego serum byłoby bardziej widoczne.
Na tym etapie stosowania trudno też stwierdzić czy kosmetyk zapobiega starzeniu się skóry lub zwalnia ten proces. Pozostaje w to wierzyć:)
5. Mama oczekiwałaby jeszcze od serum dodatkowego większego nawilżenia. Przy jej suchej skórze to bardzo istotne. Jednak gdy nałożyła dodatkowy krem mocno nawilżający, to nie czuła żadnego dyskomfortu. Stwierdziła, że jednak na noc woli nakładać bardziej treściwy, tłustszy krem odżywczy. Zresztą producent nie podaje by nakładać serum na noc, ale tylko na dzień.
6. Plus za brak parabenów w składzie.
7. Mama z kosmetyku jest bardzo zadowolona. Miło ją zaskoczył. Głównie z powodu rozjaśnienia i poprawy kolorytu. Ja także u niej na skórze to wyraźnie widzę. 
8. Nie stosowała wcześniej żadnego serum, więc nie ma porównania. Ale już zapowiedziała, że bardzo chce sprawdzić inne kosmetyki z tej serii (głównie kremy) i to serum jak tylko się skończy kupi na bank.
9. Zaskoczeniem pozytywnym dla mamy była też cena kosmetyku. Kiedy powiedziałam, że kosztuje ok. 18 PLN, była zdziwiona, gdyż spodziewała się, że jest min. 2 razy droższy.

Podsumowując
Mama oceniła serum bardzo wysoko, szczególnie przy tej cenie. Wg niej naprawdę działa i bardzo lubi go używać. Czuje się o wiele lepiej, jak ma go na twarzy. Muszę jednak zaznaczyć, że moja mama nie jest maniakiem kosmetycznym:)
Jej ocena mocno zachęciła mnie bym także ja sprawdziła ten produkt na sobie, mimo że do 40-taki mam jeszcze trochę czasu. Szczególnie zachęciło mnie to rozświetlenie skóry i ukojenie naczynek.

O  serii Oeparol Stimulance przeczycie więcej w tym miejscu >>.



Oprócz recenzowanego serum w skład serii wchodzą:
- krem przeciwzmarszczkowy z pro-retinolem na noc
- krem przeciwzmarszczkowy z pro-retinolem na dzień, skóra sucha
- krem przeciwzmarszczkowy z pro-retinolem na dzień skóra sucha, skora normalna i mieszana
- krem przeciwzmarszczkowy z pro-retinolem pod oczy
- rewitalizujący żel micelarny

Ja zachwycona ostatnio kremem nawilżającym Oeparol Hydrosense (recenzja tu >>), za jakiś czas chyba skuszę się na wspomniany wyżej krem do skóry normalnej i mieszanej.

Mam nadzieję, że recenzja okazała się przydatna. Markę Oeparol coraz bardziej lubię. Moim zdaniem naprawdę proponują dobre kosmetyki w całkiem przystępnych cenach. A jakie jest Wasze zdanie?

Jeśli uznacie, że serum nie jest odpowiednie dla Wszego wieku, to może warto taki prezent zrobić Waszej mamie lub babci?

Trzymajcie się,
Magda

niedziela, 24 marca 2013

Racuchy otrębowe z bananami.

Kto z nas nie lubi racuchów? Ja nikogo takiego nie znam:)


To zabieramy się do przygotowania. Na blacie kuchennym lądują:



- otręby owsiane - 1/2 szklanki
- mąka - 1/2 szklanki; ja używam różnej mąki, tym razem była to orkiszowa, świetnie też pasuje razowa, pszenna oczywiście także może być, choć najmniej zdrowa


- kefir lub maślanka lub mleko zsiadłe - 1 szklanka
- jajko - jedno całe
- proszek do pieczenia lub soda - 1 płaska łyżeczka
- cukier waniliowy - 1 opakowanie (16 g)
- szczypta soli
- olej lub masło do smażenia

 

- ja dodaje jeszcze 1 łyżkę mielonego lnu - dla zdrowotności:), ale nie jest to składnik konieczny
- nie przepadam za słodkimi racuchami, dlatego mi sam cukier waniliowy wystarcza, ale jeśli Wam nie i lubicie słodkości to można dodać do całości 1 łyżkę cukru, najlepiej trzcinowego

To składniki na ciasto. Do niego możecie dodać pokrojone w kostkę jabłka lub inne owoce. Ja uwielbiam z bananami. 2 szt. wystarczą.
Można także do ciasta dodać rodzynki lub orzechy albo wszystko po trochu. Smakują wtedy super! Jeśli zdecydujecie się na banany, ja zrezygnowałabym z podanej wyżej łyżki cukru. Owoc ten pod wpływem ciepła staje się naprawdę słodki i moim zdaniem dodatkowy cukier nie jest już potrzebny, choć to w sumie kwestia indywidualna. Z cukru waniliowego jednak nie rezygnuje nigdy w tym przepisie.

Do roboty.
Proste i łatwe. Wrzucamy składniki na ciasto do miski i mieszamy. Mikser tym razem zostaje w szafce. Łączymy wszystko łyżką. Ciasto wtedy będzie bardziej puszyste. Nie warto za długo go "mielić". Na koniec dodaje banana w grubszych plasterkach (lub jabłka czy inne dodatki). Wymieszane odstawiamy na 15-20 min.



Rozgrzewamy patelnię i smażymy. Wybornie smakują na klarowanym maśle. Ale na oleju także będą smaczne.


Smażymy na rumiano z obu stron. Wykładamy na ręcznik papierowy.


Możemy dowolnie dekorować np. cukrem pudrem, śmietaną, świeżymi owocami itp. Same bez niczego także są pyszne. Ja od czasu do czasu jadam je z serkiem homogenizowanym. Ulubiony to ten z Lidla.



Wystarczy mały kleks.


  Jeśli macie odrobinę więcej czasu, racuchy wyjdą bardziej jeszcze puszyste, jeśli białko jajka ubijecie osobno i na koniec połączycie delikatnie z masą. 


Banalnie proste i smaczne.
Świetnie pasują na śniadanie, ale nie tylko.

Smacznego!
Magda

czwartek, 21 marca 2013

Projekt denko. Kolejna porcja zużyć + małe recenzje.

Pudło się zapełniło. Pora na porządki.


Dwa szampony.


1. Garnier Mango i Kwiat Tiare Szampon do włosów normalnych.
Bardzo go polubiłam. Piękny zapach. Lekki, wydajny. Świetnie oczyszcza. Znakomicie zmywał oleje. Włosy po nim są bardzo długo świeże, zero obciążenia, puszyste. Miałam wrażenie, że nadaje objętości, choć wcale producent o tym nie mówi. Woń mango podczas mycia była dla mnie rozkoszą! Zwykły drogeryjny, a naprawdę godny polecenia i tani. Kupię go za jakiś czas ponownie.

2. Alterra Szampon wzmacniający Kofeina i Biotyna.
Na początku mniej więcej do 1/3 butelki jakoś nie byłam za bardzo z niego zadowolona. Potem w każdym myciem zyskiwał na plus. Chyba włosy muszą się do niego przyzwyczaić. Zauważyłam, że naprawdę po pewnym czasie wzmacnia włosy. Po każdym myciu były jakby bardziej grubsze, sprężyste, bardzo miękkie. Bardzo dobrze się układały i zyskiwały na objętości. Co do walki z wypadaniem, to nie mogę nic powiedzieć, bo aktualnie takiego problemu nie mam. Nie lubię jego konsystencji. Nie jest też wydajny, ale za to tani. Zapach w porządku. Miałam tej marki szampon z granatem i totalnie mi nie pasował, a ten był miłym zaskoczeniem. Myślę, że za pewien czas jeszcze po niego sięgnę.

Dwa olejki.

3. Alverde Haaröl Mandel Argan. Olejek do włosów.
Używałam do olejowania, ale także do dłoni czy stóp. Polecam. Napisałam o nim osobną recenzję >>.

4. Olejek Vatica marki Dabur. Kokosowy z limonką.
Służył mi do olejowania włosów. Bardzo wydajny. Dobrze nawilża. Na początku zapach bardzo mi się podobał, potem zaczął przypominać trochę środki do czyszczenia łazienek:) Ale i tak w porównaniu z zapachem Sesy to ta woń jest cudna:)
Sprawdził się. Nie czyni cudów, ale lubiłam go.


5. Antyprespirant Nivea Invisible For Black&White. Bez białych śladów, przeciw żółtym plamom. Wersja Clear.
Bardzo dobrze działa. Nie wiem czy 48 h, ale cały dzień na pewno. Kupiłam kiedyś na promocji dużą butlę 250 ml i była niezwykle wydajna. Nie podrażnia, nie brudzi ubrań, wchłania się super. Jedynie podczas aplikacji spray jest bardzo duszący. Radzę zamykać buzię podczas nakładania. Za to daje mi minus. Identycznie u mnie działa Dove, też wersja bez białych śladów, ale kompletnie nie dusi przy aplikacji + przyjemniej pachnie i dlatego raczej będę kupować ten drugi.

6. Chusteczki do demakijażu z Douglas. Any Size Any Time, Essentials Face Cosy Cleansing Wipes.
Osobna moja notka o nich w tym miejscu >>Najlepsze. Nie używam ich każdego dnia. Głównie w podróży czy na jakiś wyjazdach, ale są super. Jako jedyne mnie nie podrażniają nic a nic, a do tego świetnie zmywają każdy makijaż.

7. Oriflame Ecollagen Eye Cream. Przeciwzmarszczkowy krem pod oczy.
Chyba jeden z lepszych kremów pod oczy jaki miałam. Przede wszystkim zupełnie mnie nie podrażniał, nawet jak dostał się przez przypadek do oka. Mnie niestety wiele kosmetyków w okolicach oczu totalnie szczypie i powoduje łzawienie. Ten nic takiego nie czynił. Super nawilża, błyskawicznie się wchłania, ładnie napina skórę i widocznie ją liftinguje, ale moim zdaniem to jest tylko działanie doraźne. Poza tym rozjaśnia okolice oczu. Nakładałam go także na powieki. Świetny krem jak dla mnie, ale pragnę zaznaczyć, że ja nie mam wielkich oczekiwań co do kremów pod oczy. Nie mam problemów z sińcami, nie posiadam w tych miejscach suchej skóry, raczej normalną. W przeciwzmarszczkowe obietnice także nie wierzę.

8. Korres Wild Rose Serum. 
Produkt naturalny do twarzy mający zadanie rozświetlić i nawilżyć skórę. Miałam miniaturkę. Starczyła mi na kilka miesięcy. Czasem używałam pod krem na noc, czasem sam. Fenomenalny skład. Drogi ale wydajny. Można spokojnie aplikować także na dzień. Byłam bardzo zadowolona, spełnia obietnice, ale jakoś krem z tej serii urzekł mnie bardziej i obecnie mam pełnowymiarowe opakowanie. Pisałam o nim w ulubieńcach lutego >>.

9. Caudalie Vinoperfect Night Correcting Cream. Miniaturka.
Chyba już 3 czy 4 mini opakowanie, gdyż kiedyś dostałam ich kilka przy okazji zakupów na Allegro. Przyjemny ale niczym mnie nie zachwycił, tak bym kupiła pełnowymiarowe opakowanie, szczególnie że nie należy do najtańszych.


10. Biochemia Urody Serum Renew. 
Ten kosmetyk towarzyszył mi całą zimę. Godny polecenia. Znakomicie oczyścił mi skórę, po tragedii spowodowanej używaniem serum z granatu BU. Działa dokładnie tak jak mówi producent, nie podrażnia. Warto raz na jakiś czas zafundować sobie nim kurację. Bardzo się u mnie sprawdził. Wkrótce napiszę o nim osobną szczegółową recenzję, gdyż na to zasługuje.

11. Biochemia Urody Żel hialuronowy 1%.
Nie patrzcie na datę na opakowaniu. Nie mówi prawdy:) Bawiłam się w różne eksperymenty w przelewaniu i ta buteleczka była tylko starym opakowaniem. Żel ten towarzyszy mi już dobre 3-4 lata. Jest uniwersalny. Można mieszać go z maseczkami, kremami, nakładać sam. Ostatnio odkryłam, że rewelacyjnie sprawdza się również do włosów. Planuje opisać jak go stosuje w osobnej notce. Warty stałego posiadania.

12. Wellness Beauty Badesalz Sól do kąpieli Lawenda i Jałowiec.
Bardzo przyjemny uspokajający zapach. Miałam ich kilka. Opłaca się kupować na promocji. Poza nią sole w saszetkach są mało ekonomiczne.


13. Sampar Joyous Body Milk. Próbka.
Bardzo przyjemne mleczko do ciała. Wchłania się błyskawicznie i dobrze nawilża. Skóra po nim jest niezwykle gładka. Próbka zachęciła mnie do zakupu. Z tego co się jednak orientuje nie jest to tani kosmetyk. Aktualnie ilość balsamów i maseł mam sporą, więc nawet dokładnie nie sprawdzałam.

14. Floslek beEco Bio-certyfikowany krem pod oczy, na dekolt i szyję. Próbka.
Zużyłam na szyję i dekolt. Przyjemny, dobrze nawilża, wygładza, szybko się wchłonął. Pod oczy nie stosowałam. Warty uwagi.

15. Pomadka ochronna migdałowa od Yves Rocher. To ta biała:)
Nadruk bardzo szybko zszedł całkowicie. Sam sztyft jest wydajny i jakość super. Dobrze natłuszcza, przyjemnie pachnie. Usta po nim są miękkie, wygładzone i dobrze chronione. Pomadka miękka, jedwabista, latem może łatwo się rozpuszczać. Zimą sprawdziła się super. Polecam. Jedna z lepszych jakie miałam.

16. Lip Smakers o zapachu truskawek ze śmietaną.
Smak i woń cudna! Działa także świetnie. Nic nie mogę mu zarzucić. Głównie ma działanie natłuszczające, bardzo podobne do sztyftu z YR powyżej. Dodatkowo nadaje ustom ładny połysk i lekko różową poświatę.

17. Lirene DermoProgram Maseczka Anty-Stres. 
Zużywam ją stale. Kocham! Jej pełną recenzję przeczytacie w tym poście >>.


18. Clarisonic Nourishing Care Cleanser.
Krem do mycia twarzy dołączony do szczoteczki Clarisonic. Nie spodziewałam się po nim za wiele, a tu zaskoczenie. Świetnie zmywa makijaż. Jest bardzo wydajny. Nie wysusza, wręcz nawilża. Przyjemna, bardzo kremowa konsystencja. Nie podrażnił. Po jego użyciu skóra była gładka, rozjaśniona i w świetnym stanie. Ciekawy zapach. Pachnie świeżo zaparzoną czarną dobrą herbatą. Niestety kupowany osobno nie jest tani, a do tego niedostępny w Polsce. Sprowadzanie go specjalne z zagranicy jakoś mi się nie widzi. Z tą szczotką spokojnie sprawdzają się równie dobrze inne tańsze produkty.


19. Avon Planet Spa Dead Sea Minerals Nourishing Body Butter.
Jestem uwiedziona jego zapachem. Uzależniający. Utrzymuje się długo na skórze. Smarowałam nim także dłonie i stopy, gdyż tak pokochałam tą woń. Jakość dla mnie świetna, choć wiadomo, że skład nieciekawy. Masło znakomicie nawilża. Uwielbiam dotykać swoją skórę po jego aplikacji. Jest gładka, ukojona, miękka. Gęsty, a wchłania się migusiem. Ciekawe opakowanie szczelnie zamykane. Jest plastikowe i można po wymyciu wykorzystać go na wiele sposobów. Nie wiem ile kosztuje. Kupowałam już dawno, ale warto polować na promocje. Wydajny i bardzo go polecam. Skóra jest po nim jak aksamit!

20. Dove Rich Nourishment Cream.
Podstawowy krem Dove. Niby zwykły, a naprawdę świetny. U mnie pobił wiele balsamów czy maseł do ciała. Znakomity na łydki i generalnie całe ciało. Wchłania się szybko, pięknie pachnie. Rewelacyjnie nawilża. Uniwersalny. Aplikowałam na stopy i również dłonie. Na noc można położyć go na usta. Nie raz w czasie mrozów nakładałam jego grubszą warstwę pod oczy i szłam tak spać. Rano skóra w tym miejscu? Jak marzenie. Na całą twarz nie nanosiłam. Nie jest drogi. Warto go mieć. Mój niezbędnik.



21. Wellness Beauty Olejek do kąpieli Trawa cytrynowa i bambus.

Zużyłam już wcześniej wersje macadamia i wanilia. Oba przyjemne. Trawę cytrynową niezwykle preferuje. Zmiękcza wodę, ładnie pachnie. Kąpiel z nim jest bardzo przyjemna. Nie ma dużej pojemności, ale nie trzeba go wlewać za dużo do wanny, by poczuć aromat. Jak traficie na promocje to warto choć raz się skusić.

22. Ziaja Bloker. 
Zużywałam chyba z 1,5 roku. Jeszcze zostało mi go na 3-4 aplikacje, ale minął termin ważności. Dobry produkt. Spełnia zadanie. Niczym nie ustępuje blokerom w cenie 3-4 razy wyższej. Nie mam dużego problemu z poceniem się, ale lubiłam go raz na jakiś czas zastosować. Trzeba jednak robić to z głową. Etykieta mówi, żeby aplikować bloker 1-2 razy na tydzień. Dla mnie to pomyłka. Ja stosowałam 2-3 razy na m-c, czasem rzadziej i świetnie działał. Radzę też za jednym razem nie nanosić kosmetyku za dużo, gdyż może wówczas podrażnić. Minimalizm jest tu podstawą. Kupię ponownie. Na blogu też pojawi się jego osobna recenzja.

23. Garnier Roll-on pod oczy.
Fajny produkt. Ciekawa, wygodna aplikacja. Trzymałam go w lodówce i nakładałam rano. Rozjaśnia, zdejmuje opuchliznę. Dobry także na powieki pod makijaż. Nie podrażnił mnie. Ale moim zdaniem wiele innych tańszych kosmetyków tego typu, trzymanych w lodówce, robi dokładnie to samo. Kupiłam na promocji, ale i tak uważam, że nie jest tani nawet z rabatem. Termin zużycia to 6 m-cy od otwarcia i nie wyobrażam sobie wykończyć go w takim czasie. Stosowałam pół roku, a nadal mam go lekko poniżej połowy. Jest przeterminowany, więc idzie do wyrzucenia. Dla mnie to marnotractwo. Producent powinien pomyśleć o opakowaniu połowę mniejszym, a przy tym i niższej cenie. Ponownie się nie skuszę.



24. Sephora Compact Powder Foundation w odcieniu Clair Light D20.
Moje trzecie zużyte opakowanie. Świetny podkład w kompakcie. Kolor idealny dla mnie, co w podkładach prasowanych jest rzadkie. Błyskawicznie robi się nim makijaż. Nie wymaga już pudru. Jest drugą skórą, nakłada się fenomenalnie. Trwały, nie schodzi cały dzień. Jeśli nawet coś nam się zetrze, bardzo łatwo w ciągu dnia wykonać nim poprawki. Ma gąbeczkę i lusterko. Nie raz zdecydowanie wolę go niż podkłady we fluidzie, choć te oczywiście także używam. Jest lekki, a kryje dla mnie w sam raz. Lubię go mieć w domu. Na wyjazdy rewelacja. Kupuje od lat na dniach VIP czy innych przecenach. Jedynie mógłby być bardziej wydajny. Bez promocji kosztuje ok. 50 PLN.


25. Inglot Mleczny lakier. Niestety numer się całkowicie starł i nie pamiętam:(
Kupiony lata temu, a dzielnie się trzymał do końca. Piękny jasny kolor z lekko różową poświatą. Uwielbiałam go. Paznokcie z nim wyglądały świeżo, czysto, elegancko. Dobry także do french. Inglot ma całą gamę takich jasnych odcieni i je polecam. Trwałość także spoko i nakładanie w porządku. W ogóle przez lata mi nie zgęstniał. Nie wszystkie jednak kolory tej marki lubię. Miałam/mam kilka jakie totalnie się nie sprawdziły i jakość była tragiczna. Tak naprawdę co kolor w Inglocie to niespodzianka:)

Dotrwaliście do końca? Jestem z Was bardzo dumna!:)

Napiszcie proszę Wasze zdanie na temat tych produktów. Powymieniajmy się poglądami.


Magda